Jura i pustynia z Błędem

Jura i pustynia z Błędem

Termin: 2020.12.12-13

Dystans: 130km

Rower: Surly Ogre

 

Wtłoczyłem Ogra w bagażnik Civica. Bez odkręcania przedniego koła :) Wiadomym jednak jest, że Honda większa w środku niż na zewnątrz. Kilka quff poleciało i weszło. Kombi się jednak marzy.


W indolencji swej nie doceniłem stania 2h w korku pod Piotrkowem. Nieświadom ja wówczas byłem, że w wydarzeniu, o którym wszystkie media mówią uczestniczę. Kilka quff poleciało, ale korek się nie skrócił. A mówiła nawigacja, nie jedź tam.

Rano ruszamy z Krakowa do Dulowej. Epicki odjazd. 

Jestem z Darkiem przed Kierownikiem. Już to zwiastowało inność sytuacji. Minuty mijają  a Pawła brak. Plany i dywagacje snujemy. Na horyzoncie pojawia się nasz pociąg. Na drugim horyzoncie Paweł. Jakże to emocjonujące było. Otwierają się drzwi windy i otwierają się drzwi pociągu. I Paweł jest w środku z nami. Widać PKP powinno według przyjazdów Pawła na dworzec rozkłady regulować. 

Jedziemy. Jest fajnie. Zima



Kierownik nie zabrał GPSa więc trasę ustalamy z pamięci. Jako jedyny nigdy tu nie byłem. Jestem więc w komfortowej sytuacji. Nie znam się, nie wiem, nie widziałem. Zatem nic mnie nie krępuję w wypowiadaniu dobrych rad co do wyboru, w którą drogę skręcić. Niestety rady me są ignorowane.

Gorąco. Zdejmuję kurtkę. Chowam do sakwy. Tylko, gdzie jest sakwa? Wypięła się i została gdzieś po drodze. Paniczny odwrót (przynajmniej mój) Rachunek zawartości. Co w niej było? Kaszana. Niemal cały biwak. Namiot jeno osobno. Tej leśniczówki też tu nie było. Znaczy, źle się wróciłem. Pomyliłem skrzyżowania w lesie. Paweł dzwoni. Znalazł. Uff. Humor wraca. Zdjęć z tego okresu brak. 

Zamek Tenczyn. W zimowej aurze. Nastrojowa mgła. Tajemnica. Miło. 

 


Zjazd przez zaśnieżony las (ja zjechałem)

 


 


Pierwsze pożegnanie. Tym frazem z okładzinami klocków tylnego hamulca. Się raczyły skończyć. A tak dzielnie hamowały na szalonych zjazdach Jordanii. 

 


Nie ma problemu. Zawsze mam zapasowe... ale, podobno "ale" przekreśla wszystkie wcześniejsze twierdzenia. Na ten dwudniowy wyjazd zabrałem tylko podstawowy serwis. Klocków nie zabrałem. Zatem dalej jadę na jednym hamulcu. Jestem czujny jak dziewica w lesie, na zimowych zjazdach Jury. 

 Pierwszy popas. Niema też garnków. Jest tylko patelnia i maszynka. Coś, jakoś, chyba, ktoś, jeno dwa dni wyjazdu lekko potraktował z przygotowaniami. 


 A Paweł miał 25-lecie pożycia, a przynajmniej małżeństwa. I postawił po małpce na każdego. Ze wstążeczką. 

 


Jak przystało na rowerzystów buteleczki wyrzuciliśmy do kosza. 

Dolina Eliaszówki nie rozczarowuje. Morfologia, geologia, sakrum. Stara droga, droga krzyżowa i droga do klasztoru. Jest ok.




Klasztor, a w nim obiadek. Pyszny, duży, miłe panie, ciepło. Cena 16 zł. Jakże życie potrafi być piękne.


Olkusz. Królewskie miasto. Górnicze. Dobra stołowe królewskie. Rynek pozytywnie zaskakuje. Duży. Się kiedyś znaczyło widać.


Ciemnica nastaje. Pustynia Błędowska zgubne imię nosi. Droga na manowce prowadzi. Kluczyć za Kluczami, po piachach, nam przypada.


Kierownik, drogę owieczkom jednak wskazuje. Jest i paśniczek z promykiem ciepła.


 Domki stają


Wieczerza, wieczorową porą nastaje. Flaki Darka, na stół, ciepłe, wkraczają.


Poranek. Domki na skarpie okazuje się rozłożone.

 


W dole Biała Przemsza swe wody toczy


W wiacie kawiarka kawę już parzyć zaczęła. Ktoś jednak pół parówki z piachu umyć musiał.


Pchanie. Kierownik mówił, że 1,5 km. GPS twierdził, ze były trzy. Widać, 1,5 km, ale na każde koło. Nasza wina. Nie dopytaliśmy.



Wszystko co piękne jednak się kończy. Wyrósł przed nami zamek Rabsztyn. 

 


Wcześniej lód pieruński drogę urozmaicił. Krzysztof piękną lewitację próbował wdrożyć. Z grawitacją jednak sromotnie przegrał. Wielka szkoda, że plecami do tego byłem. Darek zaświadczał. Walka zrobiła wielkie wrażenie. Ja gruchot kośćca i jęk podziwiać mogłem.

Znów byliśmy czujni niczym czujnik


 Ja dla zasady na ślizgawicy wcale nie hamowałem. Łatwo szło, bo i tak nie miałem hamulca.

I jakie piękne zwięczenie krzyża. Jak misternie wykonane. I żywym, ptak się okazał. 

 

A charakter jaki twardy. Mnie wytrzymał. Pisk potępieńczy hamulców Pawła tudzież i na widok Kierownika dopiero odlecieć raczył. 

Nam też było łatwiej. W dół. W dół. Zimno. Dolina Prądnika. W dół.

Pieskowa Skała.







W dół. Maczuga Herkulesa


W dół. Czy ja kiedyś mówiłem, że nie lubię podjazdów? Zimno. Gdzie jest Krzysiek i Paweł? Zimno. Trzeba stać.


 

Ciągle w dół. Na tym odcinku nas zmroziło.

 Kawa. Szarlotka. Rura gazowa. Kominek. "Niezpominajka". Nasze wybawienie.


Dalej był przyjazny dom Darka. Ewa i jej przepyszny sos grzybowy. 

Na powrocie słuchałem nawigacji. Poszło szybko i łatwo, ale...

Film na deser, że tu dotarłeś...


 




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz