Nordkapp 2018 cz.2 Tromso - Alta

Nordkapp 2018. Pierwsze zachwyty!
Odcinek: Tromso - Alta (cz. 2)
Termin: (05.06-26.06.2018)
Dystans: 1558 km
Rower: Surly Ogre 



Wyjazd z Tromso przebiega sprawnie. Jedziemy wzdłuż fiordu na południe. Warto jednak nie trzymać się głównej drogi, która na tym odcinku jest ruchliwa
i nieprzyjemna. Równolegle do niej, bliżej fiordu, kluczy lokalna drużka. Spokojna i malownicza. O dziwo nie gubimy drogi. Jednak zaraz za Tromso, już na jego przedmieściach, podróż całkiem nam nie idzie. Jak tu jechać skoro wciąż zaskakują nas nowe, jakże różne od naszych krajobrazy. 







Zatem zdjęcia, zdjęcia, zdjęcia. Minie trochę czasu zanim uodpornimy się na to surowe i wciąż zaskakujące piękno Finnmarku, czyli najbardziej na północ położonego okręgu Norwegii. 

Mijamy stanowiska artyleryjskie obrony wybrzeża z czasów II wś. Broniły one południowego wejścia do portu. Nic szczególnie spektakularnego. Jednak nie wyobrażam sobie mijać takich obiektów bez zwiedzania ich. 


Kierujemy się na przeprawę promową do Svensby. Droga wiedzie dnem rowy tektonicznego. Otaczają nas ośnieżone grzbiety górskie o alpejskiej rzeźbie. 







Jest przepięknie i tak całkiem inaczej. Ten kontrast jest najbardziej dojmujący. Pogoda niestety się psuje. Jeszcze nie wiemy, że deszcz będzie głównym towarzyszem naszej przeprawy przez norweskie fiordy. 
Dojeżdżamy do pierwszej przeprawy promowej.







Miłe zaskoczenie na promie. Okazuje się, że rowerzyści i ich rumaki przepływają bezpłatnie. 
Zjeżdżamy z promu i zaraz pierwsza niespodzianka. Lisu łapie gumę. Nie ma rady. Pierwszy serwis. Nowa dętka... i jedziemy dalej. 
 
Droga prowadzi nas w otoczeniu wyniosłych szczytów. Przepastnych turni wciąż pokrytych śniegami. Ich wysokości nie imponują tak około 1.500 m.n.p.m ale wszak wyrastają wprost z morza zatem swoimi wysokościami względnymi dorównują Tatrom a w ich górnych partiach wciąż rozwijają się lodowce. 















Droga jest wciśnięta, w dosłownym tego słowa znaczeniu, między stoki tych pasm górskich a wody fiordu. Mijamy szereg tuneli stanowiących ochronę drogi przed głazami staczającymi się raz po raz po stożkach piargowych, które kończą się gdzieś w wodach fiordów.





W tej scenerii docieramy w miejscowości Olderdalen. Korzystając z drugiej przeprawy promowej wracamy na drogę krajową nr 8, która poprowadzi nas w kolejnych dniach w kierunku Nordkappu. Spotykamy tam parę Francuzów, z którymi jak się okaże zetkniemy się jeszcze w obozie pod Nordkappem. 


fot. Kamil
Dzisiaj jednak dzień się kończy i zakładamy nasz pierwszy obóz w Norwegii. Bardzo luksusowy. Jest drewno na ognisko i improwizowane ławeczki i rzadkość... nie pada w czasie rozbijania obozu.








Rano wstajemy w dobrych nastrojach (przynajmniej ja spałem dobrze) i wracamy na naszą drogę. Wybór trasy w północnej Norwegii jest wyjątkowo łatwy. Jest tylko jedna droga. Nikt się zatem nie zgubi. Można tylko pojechać w przeciwnym kierunku. My jednak przyjmujemy prawidłowy zwrot i kierujemy się w stronę Alty, ostatniego „dużego” (12.000 mieszkańców) miasta na północy Norwegii. Przejeżdżamy kawałek i stajemy nad rzeką obfitująca w łososie sądząc po wyposażeniu schronu wędkarskiego z gościny, którego korzystamy. 










Na postoju spotykamy też parę sakwiarzy z Niemiec. Oni wracają już z Nordkappu. Narzekają trochę na deszcz i chłód. 
Śniadanko było pyszne. Ruszamy i dojeżdżamy do pierwszego ze słynnych norweskich tuneli (przed miejscowością Sorkjosen). To bardzo świeża inwestycja. Widać jeszcze ślady po pracach budowlanych. 




Jednak skorzystamy z tuneli w pełni dopiero jadąc wzdłuż Porsangerfiordu. W tej części trasy wiele tuneli dostępnych jest tylko dla samochodów.  Rowerzyści kierowani są na "stare" drogi.  Ma to swoje uroki. Fakt. drogi te są kręte, wiecznie z góry lub pod górę ale... jakże malownicze. Wszak to właśnie po te widoki. Po te krajobrazy zapierające dech w piersiach tutaj się przyjeżdża.












Zanim jednak tam dotrzemy czekają na nas przełęcze oddzielające poszczególne fiordy. Mozolnie je pokonujemy ale prawdziwym wyzwaniem staje się podjazd blisko 400 metrów w pionie na przełęcz Kvanangsfjellet (401 m,n.p.m), która wita nas zawieją śnieżną i istnie alpejskimi krajobrazami. Ostatnie kilkaset metrów podjazdu jest z górki. W pewnym sensie. Wiatr jest tak potężny, że dosłownie wpycha nas na przełęcz niemal bez naszego udziału. Stoimy w szalejącym wietrze, wokół nas pola śnieżne a pod stopami, rozciąga się widok na Kvenangen Fiord. Pięknie, groźnie i surowo. 







 


Zamarzamy na zjeździe. Zimno, mokro i nie trzeba pedałować. Suma nieszczęść. Zajeżdżamy do sklepu nad brzegiem fiordu. Tutaj miła niespodzianka, Jest sklep, ale jest też... kącik szachowy. Możemy chwile posiedzieć. Ogrzać się. Aż trudno znów wyjść na zewnątrz. Chłopakom gra szła świetnie. Jeżeli by znali jeszcze zasady to sukces pełen :)



Na nocleg mamy mega miejscówkę.Widoki przednie. Jesteśmy daleko na północy. To wciąż uświadamia nam również słońce, które nie chce schować się za widnokręgiem. Rozkładając biwak, gdzieś w podświadomości, czekamy na zmierzch. Przecież zawsze był, codziennie, niezmiennie. Tutaj jednak, w czerwcu za kołem podbiegunowym słońce nie chowa się za linia horyzontu. Aby utrzymać rytm dobowy musimy opierać się na zegarku, a nie na słońcu. To dziwne, ale najbardziej przeszkadzało to, że miałem utrudnioną orientacje stron świata wg. słońca. Ot, takie przyzwyczajenie, które tutaj nie działało.





Rano zaraz się rozjeżdżamy. Jakoś, takoś to wyszło, że na pierwszej przełęczy ja trochę zmarudziłem, chłopaki poszli przodem, a w wiosce u podnóża skręcili na poranną kawę. Tak pilnowali drogi, że przemknąłem niezauważony. jak się zdzwoniliśmy, to już wracać mi się nie chciało. Miałem zatem niemal cały samotny dzień jazdy. A ominęły mnie nie lada emocje. Kamilowi zablokowała się przednia piasta - dynamo Shimano. I to by było na tyle. Bez najmniejszej szansy na naprawę. Szczęśliwie to był dzień kiedy mieliśmy dojechać do Alty. Miła para Niemców zabrała Kamila z rowerem do kampera i w tempie ekspresowym dotarł do Alty szukać piasty.




 Okazało się jednak, że piasty są, ale w Oslo i mogą przylecieć. Za 4 dni. W końcu Kamil musiał kupić koło z jakiegoś roweru na wystawie. Ile zabulił? Nie wiemy. Do dzisiaj powiedzieć nie chce, a wszystkie wspomnienia z Norwegii w zakresie finansowym odpowiada, ze wyjazd kosztował tyle i tyle, ale bez koła. Chyba zatem skroili go równo widząc, że jest w czarnej d...


Ja, z pozostał na trasie dwójką zjechaliśmy się tuz przed mostem prowadzącym do tunelu do Alty.






 Trzeba przyznać, że mostek im się udał i robi wrażenie. Mostem można rowerem jechać, niestety tunel jest dla rowerów zamknięty. Przekonał się o tym Zorro. Nie wiemy jednak, czy zakazu pilnują, bo Filip nie podjął rękawicy i grzecznie wrócił do nas na "stara trasę" do Alty. W sąsiedztwie znajduje się również muzeum poświęcone pancernikowi Tripitz, który właśnie tutaj, w Kafjord miał swoja bazę do wypadów przeciwko konwojom zdążającym do  Murmańska. 






"Samotny władca północy" jak go zwali był cierniem w oku Brytyjczyków. Można tylko wskazać, że wiązał on na lodowych wodach północy 7 alianckich pancerników, które jako dalekie wsparcie ochraniały konwoje. Sam Tripitz nigdy się z nimi nie starł (w odróżnieniu od pięknej walki Scharnchorsta). Zatonął koło Tromso od bomb brytyjskich Lancasterów.

Kręcimy zatem do Alty. Mijamy jakiś mały drewniany kościółek. Oczywiście "mały" jak na nasze standardy, bo informacje na tablicy głosiły, ze był to jeden z większych kościołów  w Norwegii.



Droga do Alty nieco się ciągnie.  Musimy pokonać górkę, którą tunel tak śmiało przebija. Jednak jak to w Norwegii. Jest malowniczo





 W końcu na horyzoncie pojawia się Alta. Przycupnięta nad brzegami fiordu stanowi ostatnią zieloną oazę. Jeszcze tego nie wiemy, ale żegnamy drzewa na długi, długi czas. 







 W Alcie czeka nas ostatnie wsparcie w wyprawie. Filip ma tam dalekiego krewniaka, który nas przejmuje na obrzeżach miasta robiąc sobie trening biegowy.




 

KOLEJNY

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz