Madaba
Termin: 2020.03.06-16
Rower: Surly OgreTransfer
Lot mija bez emocji...
...za to Jordania wita nas… ścianą deszczu. No, nie tak miało być. Liczyliśmy na ciepłe, łagodne pogody. Chociaż fakt. O ile w tym roku zima była u nas wyjątkowo ciepła, to w Jordanii dokładnie odwrotnie. Była wyjątkowo chłodna. To jeden z rytuałów. Zaraz po zakupie biletów lotniczym ustawiam sobie widżet pogodowy w telefonie na obszar planowanej podróży. Zatem śledziłem pogodę w Jordanii już od końca października. Śledziłem i … oczom często nie wierzyłem. Były długie okresy tej zimy, kiedy temperatury w Polsce były wyższe niż te w Jordanii. Widać: Taki mamy klimat!
Welcome Jordan!! Krzyczą naganiacze na lotnisku. Zaczyna się typowy młyn. Potrzebujemy transferu do Madaby, około 30 km od lotniska. Samochodów, które przewiozą nasze 6 osób z kartonami rowerowymi, do zarezerwowanego tam hotelu. Jazda po całości! Padają pierwsze ceny i salwy śmiechu z naszej strony, przeplatane irytacją. Jak się nie śmiać na taki poziom cenowego absurdu. W końcu udaje nam się przebić przez „pomocników” i wynająć trzy korporacyjne taksówki lotniskowe.
Przynajmniej jest duża szansa, ze dowiozą nas tam gdzie chcemy. Zaczyna okropnie lać. My podziwiamy deszczową aurę z za szyb samochodów, ale nasze biedne rowery w kartonach mokną na dachach.
Właściwie to problem leży w kartonach. Nie jest dobrze. Muszą one jeszcze przetrwać powrót do domu na koniec wyprawy, a rozmoczone kartony dużej trwałości nie mają.
Docieramy do Madaby. Taksówki stają pod hotelem. Tylko nie ma jak wysiąść. Cała ulica zamieniona w rzekę. Widać infrastruktura techniczna, raczej do takich opadów nie jest tu szczególnie dostosowana. Kwaterujemy się.
Wszystko idzie gładko. Następuje chwila prawdy… otwieramy kartony z rowerami po transporcie lotniczym. Odwieczne pytanie. W jakim stanie nasze rumaki przetrwały podróż? Niejedna relacja z podróży zaczynała się właśnie w tym miejscu od wielkiego kłopotu ze zniszczonym lub uszkodzonym sprzętem. My jednak mamy szczęście. Wszystkie rowery przetrwały zetknięcie z obsługą lotnisk bez strat. Odkładamy zatem ostateczny montaż na wieczór. Idziemy zwiedzać Madabę i coś zjeść.
Madaba...
...to dosyć duże miasto, około 100.000 mieszkańców. Wyjście na ulicę przenosi nas natychmiast w inny krajobraz społeczny. Ulice tętnią tu życiem. Pełne ruchu, hałasu. Inna architektura.
Inne zasady poruszania się, lub w porównaniu z Europą w pewnym sensie ich brak. Naszym celem jest Cerkiew św. Jerzego a właściwie znajdująca się w niej mozaikowa mapa Ziemi Świętej.
Pochodzi ona z około 560 roku n.e. Tworzy ją dwa miliony małych ceramicznych płytek. Przedstawiono na niej ziemie od Libanu do delty Nilu, od Morza Śródziemnego po Pustynię Arabską. Do dziś przetrwał kawałek na którym jest Jerozolima, łodzie na Morzu Martwym, ryby w rzece Jordan i Jerycho.
To najlepsza topograficzna mapa sprzed powstania współcześnie znanej kartografii. Znajduje się na niej 157 miast i wsi , które istniały między 542 a 570 rokiem n.e. Mozaika ta jest zarazem najstarszą zachowaną mapą Ziemi Świętej. Ta pozostałość dawnej świetności tych ziem jest również najcenniejszym zabytkiem Madaby, który ściąga do tego ciekawego miasta turystów z całego świata. Warto doczytać historię mozaiki, bo bez świadomości jej dziedzictwa cywilizacyjnego… dzisiaj nie oszołamia skalą i przepychem.
Madaba jest również miastem ciekawym społecznie. Wielokulturowym, z największą w całej Jordanii diasporą chrześcijańską. Nad miastem górują jednak wyniosłe wieże minaretów. a klimat ulic i egzotyczne dla nas sklepy, handlujące fajkami wodnymi wskazują, że dzisiaj dominującą jest tu kultura muzułmańska.
Cóż, fajnie się zwiedza chłonie lokalny folklor obcego miasta, ale w brzuchach pustaka coraz większa. Znaleźć knajpę dla 6 osób to nie łatwa sprawa, szczególnie, jak znajdzie się kilku miłośników kulinariów. Zwroty akcji są liczne. Podążam za grupą. Turystyka kulinarna nie jest moją pasją, zatem zdaję się na wybory innych, mając jedynie nadzieję, że ten w końcu nastąpi. Wciąż trochę pada i jest bardzo zimno. Mam na sobie wszystkie ciepłe ciuchy a i tak do komfortu cieplnego daleko. Jest tylko +6 st. Jakoś tak, coś mało jak na Jordanię. W każdym razie parę z ust można sobie puścić.
W końcu siedzimy. Zamawiamy pierwsze falafele i obserwujemy jak zaskakująco dużo ludzi zmierza do cerkwi, na nabożeństwo. Wygląda to intrygująco, bo wielu z nich jest ubrana w typowy dla kultury muzułmańskiej sposób. Taki multikulturowy i barwny przez wieki był Bliski Wschód, zanim ktoś to zepsuł. Odkrywamy bardzo ciekawą właściwość w restauracji, a mianowicie funkcjonują dwie karty. Jedna w języku angielskim a druga lokalna. I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że ceny w nich zdecydowanie się różnią. Welcome Jordan!
Powrót do hotelu i skręcanie rowerów.
Lubię tą atmosferkę, zamieszanie. Składanie, sprawdzanie i ostatnie ustawienia towarzysza podróży, który zaraz powiezie mnie, kolejną krętą ścieżką ku nowym doznaniom. A może, ja po prostu lubię grzebać przy rowerach :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz