Załęczański Park Krajobrazowy (1)
Termin: 2020.09.13
Dystans: 70km
Rower: Giant Toughroad
Wybór czy pojadę w „naturę” Załęczańskiego Parku Krajobrazowego, czy też bardziej na południe w kierunku Mokrej"i "części historycznej" pozostawiłem do momentu wysiadania z samochodu w Działoszynie. Zatem plan przejazdu miał charakter bardzo labilny. Tak jak tygryski lubią najbardziej ☺
W Działoszynie Gienek, po wyswobodzeniu się z blachosmrodowego domu niewoli, skierował swe przednie kółko na zachód. Mimo braku pewności, czy tam jest jakaś cywilizacji, wspomagany w decyzji promieniami słońca, stwierdziłem OK. Jedziemy w lasy, skałki, piachy i rzeki Załęczańskiego Przełomu Warty.
Gienek w Działoszynie, kieruje się na zachód |
Zaczynamy delikatnie, od pałacu wzniesionego przez Andrzeja z Kurozwęk Męcińskiego około roku 1600. Można znaleźć informacje, ze jest to siedziba obronna, jednak ja żadnych śladów fortalicji nie widziałem. Dzisiaj to pięknie odnowiona, barokowa siedziba magnacka. Jest pięknie położona na zakolu wysokiego poziomu terasowego, wcinającego się w dno doliny Warty.
Pałac Męcińskich w Działoszynie |
Całość otoczenia dopełnia zadbany park. Pałac wykorzystywany jest na muzeum regionalne. Miejsce bardzo urocze i warte odwiedzenia. Objeżdżam park pałacowy malowniczą drogą wiodącą u stóp pałacu szybko jednak zostaję ponownie wyrzucony na asfalt.
Urokliwa droga u podnóża pałącu |
Z Działoszyna na zachód wyprowadza mnie coś, co w przekonaniu projektanta oraz samorządowych włodarzy miało być drogą rowerową, a w praktyce jest niebezpiecznym i niewygodnym, kostkowym gniotem. Dodatkowo oddzielonym od pasa jezdni krawężnikiem tak wysokim, że spadnięcie z niego zakończy każdą wycieczkę. Cóż kolejne pieniądze poszły w błoto, a właściwie w beton pseudorowerowej infrastruktury u tworzenia której lezy brak wiedzy i zdolności do słuchania ze zrozumieniem. Do tego oznaczenie tego czegoś powstawało chyba w pijanym widzie, bo nie koresponduje w żaden sposób ze stanem w terenie. Szybko na szczęście rozstaję się z „udogodnieniem” witając w Lisowicach pierwszy wapiennik na mojej drodze.
Ruiny wapiennika w Lisowicach |
Zaglądam jeszcze do pobliskiego kamieniołomu. Jednak nagromadzenie tablic o zakazie wstępu oraz intensywny ruch ciężarówek zniechęca mnie do jego głębszej penetracji. Zadowalam się zatem jedynie „rzutem oka” na formacje wapieni skalistych jury. I Jadę dalej
Kamieniołom wapieni jurajskich |
w kierunku Żabiego Stawu. Asfalt był raczyć definitywnie się skończyć, a ja odbijam jeszcze, ostro w prawo i pod górę, z drogi gruntowej w ścieżynkę ledwo widoczną w lesie.
Leśna ścieżka prowadzi mnie w kierunku Żabiego Stawu |
Gienek ostro mieli korbami i chrzęka szybko redukowanymi przełożeniami Serducho wprost wyrywa się na widok tej wijącej się drożyny, poprzecinanej zawałami i znikającej pośród kęp jałowca. Tak to jest właściwa karma dla tygrysków ☺
Docieramy do Żabiego Stawu. Jest cicho. Szkoda. Widać koniec lata/jesień to już termin, kiedy płazie gody się definitywnie skończyły. Trzeba zatem odwiedzić to miejsce późną wiosną. Martwi mnie brak wody. Widać tylko roślinność hydrofilną, ale otwartej powierzchni wody brak?
Żabi Staw. Martwi brak lustra wody |
Czyżby susza? Czy bardzo specyficznie położony zbiornik, w bezodpływowej niecce, przy samej krawędzi poziomu wysoczyznowego, obroni się przed degradacją? Nie wiem. Jednak obserwowanie zmian w środowiskach wilgociolubnych są przygnębiające w ostatnim czasie. Imponuje za to infrastruktura turystyczna. Dwie bardzo porządne i chyba nowe, zadaszone wiaty, robią pozytywne wrażenie.
Wiata turystyczna obok Żabiego Stawu |
Chwytam resztki nocnego chłodu zamknięte w perlistych kroplach rosy na pajęczynach
Jest ładnie |
i notuję to miejsce jako dobre miejsce na potencjalne schronienie.
Kieruję się na Górę Św. Genowefy. W sumie to ciekawa nazwa, bo jak mówi legenda Genowefa schroniła się tutaj w jaskini kiedy mąż wygnał ją z domu za powicie dziecka z niemałżeńskiego łoża.
Góra św. Genowefy |
Zatem taka święta to nie była? No chyba, że mąż był histeryk i podejrzliwiec, niecnota jeden. Zatem kłopot z tą świętością jest jak i z samą Górą. Bo to właściwie nie Góra, ale odsłonięcie litego podłoża mezozoicznego w miejscu, gdzie rzeka Warta przełamuje się przez wychodnię twardzielcowych, górnojurajskich wapieni skalistych zbudowanych z bioherm gąbkowych.
Gienek na Genowefie nad Wartą |
W efekcie, wraz z położoną po drugiej stronie Warty Górą Wapiennik, tworzą one Działoszyński Przełom Warty, który stanowi bramę do Wielkiego Łuku Warty zamkniętego dalej przełom Krzeczkowskim. I w tym kierunku skierowałem się leśnymi duktami. Dorodne grzyby kusiły do zrobienia smażonki :)
Wszystkie grzyby można zjeść... |
A pobliskie starorzecza warty urozmaicały pewną monotonię sosnowego boru.
Odcięty meander Warty - Użytek Ekologiczny "Krucza woda" |
Jechałem wprost, czyli zygzakiem leśnych dróg, ku kurchanom wodzów plemiennych z okresu rzymskiego. Do miejscowości Przywóz. Zanim tam jednak dotrę przekraczam koryto rzeki Warty, w końcu mając z nią bliski, ale jak się okazało wcale nie najbliższy w dniu dzisiejszym, kontakt.
Warta pod Przywozem |
Kurchany, robią wrażenie. Widać miłość ludu musiała być wielka, bo do dzisiaj imponują wielkością i stanowią wyraźną dominantę morfologiczną. Pewnie i zamożność tych plemion była znaczna. Wszak leżały one na będącym u szczytu popularności trakcie handlowym wiodącym ku “złotu północy”, czyli Bursztynowym Szlaku. Dodatkowo różnorodność środowiska zapewniała bogate łowy i zbiory. Się żyło zacnie to i pochówek wyszedł nielichy :)
Memento mori podczas carpe diem |
Ciekawostką jest, że pośród okolicznych mieszkańców zywa była legenda o pochówku wielkiego wódz wraz ze swoim psem i skarbami. Co ciekawe, badania archeologiczne rzeczywiście potwierdziły bogaty pochówek wraz ze szkieletem psa. Wygląda jakby historia przetrwała w legendzie niemal dwa milenia. Niesamowite.
Niemal tak jak instalacja na przydrożnej kempie drzew, na którą w artystycznym układzie wspinają się kolorowe rowery.
Chwila...która pozostaje |
Mijam mało malownicze, ale zimne i czyste Józefowe Źródełko
Szału nie ma. Jest za to czysta i zimna woda |
i zaraz za nim, obok milczącego Strażnika Legendy Wąwozu Królowej Bony (ki diaboł, zacz On tu objawił, dogudnąć nie przystoi?) szukam przeprawy przez Wartę.
ki Diaboł? |
Nawigacja twierdzi, że tam jest. Prawie ma rację. Prom jest, nawet lina, ale niestety nie z tej strony rzeki i do tego nieczynny. No cóż. Nie ma problemu. Kawałek dalej jest kolejna przeprawa przez Wartę.
Prawie przeprawa.... |
Mijam ciekawe odsłonięcie prezentujące budowę geologiczną plejstoceńskiej terasy nadzalewowej Warty. Czyli w skrócie same piachy i żwiry. Owoc sedymentacji peryglacjalnej z dużym udziałem zapewne wód proglacjalnych.
I tu jest odpowiedź skąd te sośniny w dolinach |
Co ciekawe jednak w tym obszarze poziom terasowy jest zawzięcie uprawiany i intensywnie nawożony. Pewne zdziwienie jest. Skała macierzysta właściwa dla cieniutkich bielic z zasady stanowiących domenę monokulturowych borów sosnowych, czyli tak zwanej papierówki, a tu proszę. Pola uprawne i to w wysokiej kulturze utrzymania. Ale, kto bogatemu zabroni, lub dotacje do hektara czynią cuda.
Podjeżdżam do Krępowizny. Tutaj jest druga przeprawa przez Wartę, ale wcześniej jeszcze rzut oka na zabytkowy młyn. Niestety szczelnie zamknięte ogrodzenie broni bezpośredniego dostępu do niego.
Zabytkowy młyn, do podziwiania przez płot jedynie |
Jadę zatem do przeprawy. I tutaj powtórka z rozrywki. Przeprawa jest, prom jest, lina jest. Wszystko po niewłaściwej stronie rzeki. Dowiaduję się jeszcze, że prom zapięty na kłódkę.
Prawie znów zrobiło różnicę |
No cóż. Nie ma problemu. Kawałek dalej jest kolejna przeprawa przez Wartę. Porządny betonowy most.
Ale… zmarnować okazję do takiej fajnej przygody. Wody w Warcie mało, dno piaszczyste, świeci słońce i jest ciepło, a rower bez sakw.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz