Listopadowy spacer

Testujemy klucze


Termin: 03.11.2019
Rower: Bianchi Adventure LX (Kumpel)
Obszar: Wokół komina
Dystans: 40km



Obiecałem Gofrowi już w tygodniu, że pojedziemy w niedzielę. Nie było więc wyjścia. Przyszła niedziela i nie odstępował mnie ani na krok. W ostatniej chwili dołączyła jeszcze Jagoda, bohatersko rezygnując ze zgłębiania metafizycznych problemów fizyki i statyki budowli. 
Nad Wielką Wodą las trzcin. W sumie trochę się zdziwiliśmy jak wysokie są to rośliny 3 do 4 metrów. Niestety, sucho, sucho... wciąż bardzo sucho.





Nad Stawem na Róży również sytuacja niewiele lepsza. 



Jagoda odświeżyła sobie "wariant leśny" drogi do dziadków. Nad stawem spotkałem gościa, który był strasznie podobny do ... no wałśnie do kogo? No i bingo. Okazało się, że chociaż nie pamiętam to jednak pamiętam. To był Piotrek brat Tomka, kumpla z liceum. Pogadaliśmy trochę. Przyjechał na nowiutkim GT Avalanche. Dziewicze objechanie nówki nieśmiganej. Ciekawa geometria. Fatalne optycznie spawy. Napęd według najnowszych trendów - 1x12 na Sram. Pełne oczkowanie. Fajna maszynka. Pozazdrościć.

Głównym celem trasy była działka rodziców. Cel -przetestowanie mojego osobistego kompletu kluczy, który dostałem w tym roku po blisko 50 latach czekania. Jednak cierpliwość popłaca.


Poszło dobrze. No prawie idealnie. Tylko niepotrzebnie próbowałem otworzyć górny zamek, którego się nie dotyka. Informowała o tym nawet kartka przy zamku. 




Szkoda tylko, że była przyczepiona od środka. W efekcie drzwi się zablokowały.  I trochę nam zeszło zanim je sforsowaliśmy.

Pokrzepieni kawą ruszyliśmy dalej. To znaczy ja i Gofer. Jagoda odłączyła na szybki strzał do domu, pędzona poczuciem obezwładniającej tęsknoty za fizyką i obawami o nadmiar "matczynych uwag" po zbyt późnym powrocie do domu.

My jednak możemy, znaczy faceci. Zatem ruszamy "na kamienie". 


 Zarosło podejście niemiłosiernie, ale wiele zwalonych pni umożliwia wchodzenie w liczne rozgałęzienia rzeki.


 Dalej szukam źródełka założonego na wychodni mezozoicznych skał węglanowych, które ukazują się w głębokim rozcięciu erozyjnym Grabi na tym obszarze.





Ja szukałem. Gofer szukał. A ze źródełka marne pozostałości jedynie. Wciąż jednak widać jeszcze niszę wywierzyskową i efekty sufozji, ale ... to nie to co kiedyś.


No, nie ma co tak markocić. W końcu jest i żyje. A bardziej bije. A  właściwie wypływa. I tego się trzymajmy.

Golina rzeki Garbi Obszar Natura 2000.  Dzisiaj nie zawiodła nadziei. 


 Zaczęli remontować Kaszarnię w młynie w Talarze. Ciekawe co wyjdzie z tego budyneczku. Stara kaszarnia miał wiele klimatu. 


 Za młynem znalazłem kapitalną ścieżynkę wzdłuż samego koryta Grabi. Niesamowity, nizinny singletrack. Aż nie mogę się doczekać kiedy kogoś tam przeciągnę. A jakie widoki. Rewelka. Przejechałem go dwa razy! A co!



No i bobry, bobry, bobry. Wszędzie ślady ich bytności. Zgryzy bobrowe.


 

 Jeden bóbr został nawet przyłapany na gorącym uczynku :) Tylko jakiś taki trochę zbyt rudy :)


Żeby nie było na nas oddaliliśmy się szybko na Piaskową Górę. Tutaj jednak niemiła niespodzianka. Jakieś matoły i buraki w terenowych samochodach zdewastowały skarpę rzeki. Wyglądało to bardzo słabo. Na piasek wydmy nawleczone mnóstwo humusu leśnego. Całość zryta kołami. Ciekawe, dlaczego nie można rekwirować i natychmiast złomować samochodów i quadów, które poruszają się po za drogami publicznymi.


 


Przykro i smutno.

Z doliną Grabi żegnam się w Baryczy. 




Przeziera słońce, napawając optymizmem. 

Tutaj zakładam nowy wariant powrotu. Przebijam się na wschód, bo tam musi być jakaś cywilizacja. Częściowo znanymi, częściowo nieco nowymi duktami. 

Gofer jest bardzo dzielny. Małe łapy przebiegły 40km.

Teraz śpi.

1 komentarz: