Pierwotny plan był bardzo prosty. Wstaję - wsiadam - jadę - Krzętów. Kiedy jednak kolega Zyga zgłosił akces "pojedziemy razem" sprawa się skomplikowała. Prostota spadła - jakość wzrosła. Zatem z rowerowego kręcenia kaemów zrobiły się dwa dni przedniego krajoznawstwa. Ale wszak jak mogło być inaczej skoro ruszyłem z Mistrzem.
To my. W tle rzepak i góra Chełmno
Zaczęło się normalnie czyli od wracania po telefon, który został "pod ładowaniem". Dalej było już bez niespodzianek. Nie licząc porannej wymiany dętki. Awaria ujawniła się przy wyjęciu roweru Zygi z komórki "w czwartek działał". Po wymianie dętki ruszamy. No prawie. Po 200 m urwało się mocowanie osłony łańcucha. Zgrzyty towarzyszyły nam do Lasu Miejskiego, gdzie mieliśmy ich serdecznie dość. Kolejny postój i ruszamy w ciszy. Na Tuszyn. Przez "Rezerwat Molenda" i Modlicę na Moszczenicę.Tutaj czekają nas resztki dawnej świetności "Ziemi obiecanej". Zakłady bawełniane Karola Endera.
Zakłady K. Endera w Moszczenicy
Fabrykanta, który był również jednym z ojców "przemysłowych Pabianic". Na miejscu obrazki rodem z rodzinnego miasta - lat dzieciństwa. W pierwszej kolejności "familoki", czyli domy mieszkalne wybudowane dla pracowników fabryki. Czerwone, parterowe, wielorodzinne. Charakterystyczne. Z obowiązkowymi ogródkami.
Domy robotnicze "familoki" w Moszczenicy
Kto pamięta "famuły" w Pabianicach ten czuje ten klimat. U mojej babci w ogrodzie kwitły konwalie. Białe, z upojnym słodkim zapachem. Ten zapach. Wspomnienie dzieciństwa.
Sama fabryka w stanie rozkładu. Zniszczona socjalistycznymi dobudówkami. Obecnie wyburzana. To pewnie ostatni rok, kiedy można ja oglądać. Maszyny kruszące za chwilę zamienia ją w kupkę gruzu, który załata jakąś lokalną drogę. Może chociaż zostanie ten najładniejszy fragment. Z czerwonej cegły. Z tak charakterystycznymi dla przemysłowej XIX/XX wiecznej zabudowy fabrycznej "trójkątnymi" szczytami dachów.
Zakłady K. Endera w Moszczenicy
Zostawiamy Moszczenicę, z naszymi sentymentami. Pewnie zrozumiałymi tylko dla nas.
Dalej przeskok PKP i wysiadamy na stacji Widzów/Teklin. Kierujemy się na Gidle. Nasz cel to oczywiście klasztor dominikanów i Sanktuarium Matki Boskiej Gidelskiej. Klasyka baroku. Hełmy na wieżach i bogactwo formy wewnątrz.
Klasztor dominikanów w Gidlach
Niestety odwiedziny kaplicy z cudownym obrazem Matki Boskiej Gidelskiej, uzdrowicielki ciała, nie były mi dane. Odprawiana była właśnie msza. No cóż. Będzie powód zjechać tam z szlaku po raz kolejny.
Kto jednak będzie w Gidlach to polecam odjechać od klasztoru 500m na zachód i zobaczyć inne cudo. Przepiękny drewniany kościółek z przełomu XV/XVI w. osobiście urzekł mnie on bardziej niż samo sanktuarium.
Gidle - drewniany kościółek z XV/XVI w
Zabytki zabytkami, ale wieczorem przecież ognisko. Zatem kupujemy kiełbasę ładujemy w sakwy i ruszamy dalej. Cel to rezerwat "Góra Chełmno" z śladami grodu średniowiecznego. Miejsce dla trekkingów z sakwami raczej niedostępne zatem naszym planem jest podziwianie krajobrazu z tym piaskowcowym twardzielcem. Miejsce również symboliczne, bo właśnie z piaskowców Góry Chełmno wykonane są elementy dekoracyjne kościoła pw. Św Mateusza w Pabianicach. Góra imponuje a kwitnące właśnie rzepaki zmuszają nas do sesji fotograficznej. Jest ciepło, pięknie i pysznie. Czerpiemy widoki pełnymi garściami.
Góra Chełmno
"Słowa lecą dalej niż chęci, a chęci niż możliwość" (Reymont, Ziemia obiecana). Pewnie nasz noblista miał rację. Proza życia, które dla Reymonta zaczęło się właśnie w Kobielach Wielkich, do których to my przyjeżdżamy z "Ziemi obiecanej". Tutaj zestaw obowiązkowy. Kamień, ławeczka "pióro" oczywiście wszystko Reymonta. Wszak to miejsce gdzie stał jego dom rodzinny.
Kobiele Wielkie - Reymont, zestaw obowiązkowy
Na deser, ja funduję sobie wizytę w XIX w pałacu wzniesionym dla rodziny Tymowskich a Zygmunt z drugiej strony rodu Tymowskich ogląda ich neogotycką kaplicę cmentarną. Kaplica wyróżnia się na terenie cmentarza. Niestety pałac popadł już w całkowitą ruinę. Zarwany dach. Ruina. Smutny obrazek.
Pałac rodziny Tychnowskich w Kobiele Wielkie
Wielgomłyny. Aprowizacja i gładkim asfaltem, obok pomnika żołnierzy AK docieramy do Krzętowa. Zanim jednak stawimy się na zlocie jedziemy na drewniany, urokliwy most, z piękną panoramą w osi doliny Pilicy na Pasmo Przedborsko - Małogoskie. Góry Świętokrzyskie na wyciągnięcie ręki.
Krzętów. Widok z mostu nad Pilicą na Pasmo Przedborsko - Małogoskie
Ale to dopiero jutro. Dzisiaj spotkanie zlotowe. Trzeba pogadać z ludźmi. Usmażyć kiełbaskę. Odciążyć sakwy z zapasów z Wielgomłynów. Przecież nikt tego nie będzie woził po górach. Jeszcze się potłucze.
Pobudka, pakowanie lekkie śniadanie. O 8.00 wpinamy się w strzemiona i ruszamy. Ktoś ukradł słońce. Włączył za to klimę. Wieje chłodem z akcentem na "wieje". Zyga prowadzi na południe. Przez most, wzdłuż Pilicy na Ciemiętniki. Zanim tam jednak dojedziemy skręca w łąki. Pchamy rumaki. Przez trawy, przez las. Szukamy miejsca. Punktu, gdzie Czarna Włoszczowska uchodzi do Pilicy. Pracy wokół wrze. Bobry przygotowują drzewa do budowy tam. Rzeka podcina brzeg zakola.
My docieramy do ujścia. Jest ślicznie.
My docieramy do ujścia. Jest ślicznie.
Bobry to pracowite stworzonka.
Erozja boczna w zakolu meandrowym
Czarna Włoszczowska uchodzi do Pilicy
Dalej na Komorniki do Oleszna. Straszny ruch. Co kwadrans jedzie samochód. "Olesno musi być" twierdzi Zyga, bo głód zagląda nam w oczy. Tam jest cywilizacja. Tam są sklepy. Dojeżdżamy. Urocza mieścina. Wszystko się zgadza. Sklepy są. Niestety zamknięte. No cóż. Dieta ma swoje zalety. Ruszamy na Żeleźnicę. Nic dziwnego, że Kazimierz Wielki spadł tam z konia. Złamał nogę. W efekcie zmarł w Krakowie. Nam też dojechać się nie udaje. Nieznani sprawcy rozebrali część wiaduktu kolejowego. Przeprawiamy się na przełaj przez CMK i tu dostajemy info "jedźcie do Franka, zadzwońcie to otworzy".
Mijamy zatem obelisk upamiętniający początek końca dynastii Piastów, skromnie jak na takie zdarzenie.
Dzwonimy. Franek otwiera. Kroi sześć pajd chleba. Sześć plastrów rolady. Kos nie mamy, ale jak żywili się żniwiarze już wiemy. Z nowym dobytkiem rozkładamy się w Dojo Stara Wieś, czyli Centrum Japońskich Sportów i Sztuk Walki. Piękny obiekt, ale widoki jeszcze piękniejsze. Z pawilonu ćwiczeń panorama na całe Góry Świętokrzyskie. Coś wspaniałego. Przed nami Pasmo Przedborsko - Małogoskie. Najbliższe nam góry z masywem Fajnej Ryby, najwyższego szczytu Województwa Łódzkiego. Zyga zna tu każdy metr ścieżki. Zatem przeprawiamy się drużkami i ścieżkami. Na przełęcz. W dół. Na grzbiet i stajemy u wrót Krzemyczej. Robię szybki skok w bok na szczyt. Jest piaskowiec. Są wychodnie. Jest reper na szczycie. Zyga testuje miękkość karimaty w cieniu jabłoni. Dalej jest jak w górach. Wokół masywy górskie. Szczyty. Grzbiety. Krzemycza, Kozłowiec, Fajna Ryba, Bukowa. Jesteśmy w górach. Ostatni raz byłem tu.... z dwadzieścia pięć lat temu prowadzony, przez tego samego człowieka.
Dojo Stara Wieś, centrum japońskich sztuk walki |
Góra, dół i znów góra i zjazd. Buja nas i prowadzi do doliny Pilicy i odwiecznego Przedborza. To tutaj w zacnym i ważnym grodzie przedborskim król Władysław Jagiełło roku pańskiego 1423 nadał prawa miejskie wsi Łodzia.
Obiadek. Rundka po Przedborzu. Lody. Hm!? Troche nam zeszło a w Rozprzy pociąg na Łódź Fabryczną pewnie nie poczeka. Rzut oka na mapę. Jest skrót. Z Ochotnik na Cieśle przez las zamiast wokół niego. ... Niech to szlak trafi. Kto to wymyślił!? Piach po osie. Po "skrócie" jesteśmy w czarnej d.... Nic tylko cisnąć pozostaje. Ale dmucha prosto z NW. Powtórka z wyprawy na wybrzeże. Koszmar. Zjazdy z dokręcaniem i 25 km/h na busoli. Pot, krew i łzy. Łapiemy szybko foto na koronie zapory Zalewu Cieszanowickiego na Luciąży i modyfikując wcześniejszy plan nacieramy na Wilkoszewice.
Kto walczy ten zwycięża. Jesteśmy na stacji przed pociągiem regio. Pakujemy się do wagonu zasłanego szczelnie już rowerami i wymieniając wrażenia z ekipą z jury jedziemy na Fabryczny. Prawie w domu. Piękny dworzec. Windy wywożą nas z rowerami na poziom "0". Honorowa runda przez Pietrynę prowadzi nas Rudzką Górę na zachód słońca i "Łódź by night".
Łódź z Rudzkiej Góry |
W kaskadzie świateł naszych lampek kręcimy przez Ksawerów do domu. Wycieczkę kończymy na "ławeczce Długosza".
Dwa dni 232 km. Niezapomniane widoki, miejsca i wrażenia. Pewien powrót do przeszłości. Jest dobrze.
Ooo! Panoramkowi spóźnialscy się ujawniają :)
OdpowiedzUsuńA gdzie spóźnialscy? Na zlot? Fakt. Integracyjnie nie wyszło. W przyszłym roku się poprawie.
OdpowiedzUsuńNa panoramkę się lekko spóźniliści, co nie? ;)
OdpowiedzUsuń? Jaką panoramkę. Na wspólnym foto przy ognisku byliśmy. Kartkę z miejscem uzupełniliśmy.
OdpowiedzUsuń